Ratowali
się sami

Historie samoocalenia
dzieci holocaustu

Wirtualna wystawa „Ratowali się sami” przedstawia historie dziewięciorga żydowskich dzieci, które same uratowały się z Zagłady. Trzy dziewczynki i sześciu chłopców wydostało się z getta i przetrwało po aryjskiej stronie aż do wyzwolenia. Gdy wybuchła wojna najmłodszy z nich miał 5 lat, a najstarsza 15. 


Helena, Marian, Tauba, Henoch, Sima, Maksymilian, Eugenia, Jan i Jerzy podczas wieloletniej ucieczki musieli grać rolę polskich, katolickich dzieci. Na swojej drodze wiele razy otarli się o śmierć, spotykali dobrych i złych ludzi. Byli inteligentni, odważni, wytrwali. I mieli szczęście. Dzięki temu ocalili życie.

Rozdział 1

Żywiciele
rodziny

Ilustracja w tle: dziecięcy handlarze w getcie, czas i miejsce nieznane. © Wiener Library

Nawet
sto gazet
to za mało

HELENA

We wrześniu 1939 r. warszawski dom 13-letniej Heleny został zbombardowany. W jednej chwili stały się z matką nędzarkami. Nie było ani w co się ubrać ani co jeść. Helena i jej o dwa lata  starsza siostra Lola pracowały na utrzymanie rodziny. Dopóki nie było getta Helena sprzedawała na ulicy gazety. 

„Stałam naprzeciwko Hotelu Bristol i krzyczałam: »Nowy Kurier Warszawski, nie wstydziłam się wcale«”. Za sto sprzedanych gazet nie można było kupić nawet bochenka chleba. Jeden egzemplarz gazety dawał grosz zarobku.

Po zamknięciu getta bieda była jeszcze straszniejsza. Siostry całymi dniami robiły szczotki dla tak zwanego „szopu szczotkarzy”, ale wypłata nie wystarczała nawet na jedzenie.

„Byłyśmy wynędzniałe, głodne, więc słabo wydajne. Bardzo mało tych szczotek robiłyśmy. Nie chciano nas trzymać, bo się nie opłacało, ale z litości jakiś czas nas trzymano”

Pamiętam trupy na ulicy i żebrzących znajomych

Fragment wspomnienia Heleny pochodzi z nagrania w Visual History Archive USC Shoah Foundation

więcej o Helenie: ucieczka

„Szopy”

„Szopami” nazywano w warszawskim getcie zakłady produkcyjne. Ich właścicielami byli w większości Niemcy (W. Toebbens, F. Schultz, Hallmann, Hoffman, ale był też szop Polaka Leszczyńskiego i Żyda – Weitza.

W 1942 roku w „szopach” pracowało kilkanaście tysięcy osób. Produkowano: odzież, obuwie, szczotki, wyroby drewniane i kuśnierskie, głównie na potrzeby armii niemieckiej. Dzień pracy trwał 10-11 godzin, płaca była minimalna a przydziały żywności głodowe. Pracownicy bywali bici i pozbawiani wolnych dni, ale praca w szopach do 1942 roku chroniła przed wywiezieniem do obozu zagłady. Ostatnie szopy zostały zlikwidowane w okresie powstania w getcie.

Ilustracja w tle:

Nastoletni sprzedawca gazet i opasek, sfotografowany prawdopodobnie przy Placu Muranowskim w warszawskim getcie. Zdjęcie wykonał w lipcu lub sierpniu 1941 r. Willy Georg, niemiecki żołnierz stacjonujący w Warszawie. Fot. United States Holocaust Memorial Museum, dzięki uprzejmości Rafaela Scharfa.

Handlowałem by wyżywić bliskich

MARIAN

Ojciec Mariana zginął podczas oblężenia Warszawy. Chłopiec został z matką, utrzymywali się z wyprzedaży swojego dobytku. Razem z żydowskimi mieszkańcami miasta musieli przenieść się do getta.

Wiosną 1941 roku 13-letni Marian wziął na siebie obowiązek utrzymania rodziny i zajął się sprzedażą rzeczy oraz kupowaniem żywności po aryjskiej stronie.

„Zachęcony osiągnięciami po 
»drugiej stronie«, od czerwca po żywność chodziłem na wieś. Pomagał mi w tym tzw. dobry wygląd i dobra wymowa, bez akcentu żydowskiego.”

Pozując na katolickiego chłopca

Fragment wspomnienia Mariana czyta aktor Tomasz Kocuj

więcej o Marianie: ucieczka

naglowek

Dziecięcy handel

W zaopatrywaniu gett w żywność ogromną rolę odegrały dzieci. „Te dzieci przedłużyły życie pół miliona mieszkańców dzielnicy o rok. Jeśli kiedyś wystawi się pomnik zmarłym, zasługuje nań przede wszystkim to bohaterskie dziecko.” pisał prof. Ludwik Hirszfeld, wspominając warszawskie getto. Mali szmuglerzy często wpadali w ręce Niemców albo polskich policjantów. Byli rewidowani i bici. Wiele dzieci za przemycanie żywności zapłaciło życiem. 

Fotografia powyżej przedstawia małego sprzedawcę cukierków w warszawskim getcie. Zdjęcie wykonane przez niemieckiego żołnierza Willego Georga między czerwcem a sierpniem 1941. © United States Holocaust Memorial Museum, courtesy of Rafael Scharf

Ilustracja w tle:

Nastoletni sprzedawca zachęca potencjalną klientkę. Targowisko w getcie warszawskim, data nieznana. © Wiener Library

Zarabiałam na chleb dla rodziny

TAUBA

Ojciec Tauby zaginął  wkrótce po wybuchu wojny, a matka zmarła z głodu w warszawskim getcie w 1941 r. „Nie pozwoliłam jej zwłok położyć na ulicy i spałam obok matki w jednym łóżku dziewięć nocy, dopóki odpowiednie służby nie zabrały jej.” 

Za radą przyjaciół rodziny jedenastolatka zaczęła chodzić na aryjską stronę i handlować. „Otrzymywałam od kogoś trochę pieniędzy, za które kupowałam sacharynę. Sprzedawałam ją, a za niewielki zysk kupowałam chleb. Zajmowałam się tym do czasu gdy w r. 1942 wzmocniono straże i wyjście z getta stało się niemożliwe.”

więcej o Taubie: ucieczka

naglowek

Sacharyna

Sacharyna to syntetyczny środek słodzący, 500 razy słodszy od cukru. W getcie zastępowała cukier, który dla większości był niedostępny  – kilogram kosztował 60 zł (za bochenek chleba w 1940 r. trzeba było zapłacić 50 groszy, w 1942 już 90 groszy). 

Sprzedawane na ulicach cukierki wytwarzano z melasy i sacharyny.

Ilustracja w tle:

Wóz z chlebem w łódzkim getcie, data nieznana. © Yad Vashem, courtesy of Moshe Shalvi.

Przechodziliśmy pod murem

HENOCH

Po wybuchu wojny Henoch z rodziną został wywieziony z Kalisza do Warszawy. Ojciec znalazł się po aryjskiej stronie a matka z dwoma synami została zamknięta w getcie bez mieszkania i środków utrzymania.  10-letni Henoch z bratem zajęli się szmuglowaniem żywności.  

„W tym celu prześlizgiwaliśmy się pod murem na tzw. „stronę aryjską”, dokonywaliśmy zakupów i tą samą drogą wracaliśmy. Podczas kolejnego forsowania muru zostaliśmy złapani z chlebem na stronie polskiej przez niemieckiego tajniaka. Zaprowadził nas do strażnika stojącego trochę dalej od muru. Zbito nas dokładnie, zabrano worek z chlebem i kazano nam z powrotem prześliznąć się pod murem do getta.”

Nie zdawaliśmy sobie jeszcze sprawy, jakie to będzie piekło

Fragment wspomnienia Henocha czyta aktor Sławomir Holland

więcej o Henochu: ucieczka

naglowek

Mur getta

Wiosną 1940 w Warszawie rozpoczęto budowę muru otaczającego wyznaczoną przez Niemców dzielnicę żydowską. Trzymetrowy mur, podwyższony o metr kolczastym drutem, musieli zbudować Żydzi na własny koszt. Ogrodzenie, którego rolę miejscami pełniły ściany domów, parkany i drut kolczasty, otaczające teren o powierzchni 307 hektarów miało długość 16 kilometrów. Do getta na początku prowadziły 22 bramy pilnowane przez niemieckich żandarmów, polskich policjantów i funkcjonariuszy Żydowskiej Służby Porządkowej. Wchodzących i wychodzących obowiązywały specjalne przepustki.

Na fotografii powyżej fragment muru getta w Warszawie, prawdopodobnie przy ul. Złotej © Shutterstock/Everett Collection

Ilustracja w tle:

Chłopcy złapani przez niemieckich żołnierzy na przemycie żywności do getta, Warszawa 10.1940-05.1943, © United States Holocaust Memorial Museum, courtesy of Leopold Page Photographic Collection

Zostałam zawodową przemytniczką

SIMA „Buba”

Sima wychowała się w dobrze sytuowanej rodzinie  w Henrykowie pod Warszawą. Miała czworo przyrodniego rodzeństwa – wszyscy chodzili do polskich i żydowskich szkół.  

Po wybuchu wojny sklepy zaczęły świecić pustkami i 15-letnia Sima została głównym zaopatrzeniowcem siedmioosobowej rodziny.

„Posiadałam niezbędne jak na owe czasy walory: bardzo dobrą znajomość języka polskiego, aryjski wygląd i liczne przyjaźnie z Polakami. Pozwalało mi to czuć się w miarę bezpiecznie na ulicy, w kolejkach po żywność wraz z moimi polskimi rówieśnikami.  Kiedy w końcu zabrakło już w sklepach towarów, ruszałam z polskimi przyjaciółmi do pobliskich wsi. Zabierałam wówczas ze sobą młodszego brata Izaaka.”

W listopadzie 1940 roku Sima z rodziną znalazła się w  getcie w Ludwisinie. Rok później za przebywanie poza gettem groziła kara śmierci.

„W tych dramatycznych okolicznościach to właśnie mnie, podobnie jak na początku okupacji, przypadł w udziale obowiązek zabezpieczenia w żywność mojej rodziny. Stałam się więc »zawodowym« szmuglerem i przemytnikiem. Doskonale zdawałam sobie sprawę z ciężaru odpowiedzialności. Wiedziałam też, że każda wyprawa poza granice getta groziła śmiercią. A jednak dwa, trzy razy w tygodniu wykradałam się na stronę aryjską, bo głód brał górę nad strachem. Moja matka uszyła mi na te wyprawy specjalny podkoszulek z licznymi dużymi kieszeniami, w które wkładałam zakupioną żywność.”

Z czasem poznałam liczne środowisko szmuglerskie

Fragment wspomnienia Simy czyta aktorka Dorota Liliental

więcej o Simie: ucieczka

naglowek

Szmugiel

W getcie warszawskim panował głód  – dzienna wartość odżywcza produktów otrzymywanych na kartki wynosiła średnio 230 kalorii na osobę. 

Ogromna większość (80-97 proc.) zaopatrzenia w żywność pochodziła ze „szmuglu”. Miesięcznie przemycano za mury  produkty o wartości 70-80 milionów złotych.  

Na zdjęciu powyżej mali szmuglerzy przechodzący przez dziurę w murze getta, Warszawa 1940-42, © United States Holocaust Memorial Museum, courtesy of Yad Vashem Photo and Film Archives

Ilustracja w tle:

Młodzi przemytnicy zaopatrujący warszawskie getto pozują do zdjęcia na podwórku domu przy Placu Mirowskim 9, około 1942 roku, autor Jan Kostański, © United States Holocaust Memorial Museum, courtesy of Jan Kostanski

Chodziłem „po prośbie”

MAKSYMILIAN

Maksymilian pochodził z zasymilowanej rodziny zamieszkałej w żydowskiej dzielnicy Warszawy, która w 1940 roku została włączona do getta. Miał młodszego o dziesięć lat brata Marka.   

Gdy getto zostało ogrodzone murem 12-letni Maksymilian wychodził na aryjską stronę prześlizgując się przez rynsztoki. Przynosił marchew, ziemniaki, i co tylko udało mu się zdobyć. „Chodziłem »po prośbie« – po prostu”.  

„Ponieważ nie miałem wyglądu Żyda, nie żydłaczyłem, coś dostawałem. I to trwało kilka ładnych miesięcy. Chodziłem nie codziennie, co drugi dzień. Nocowałem na Bielanach, w kręgach od studni. Znali mnie tam wszyscy, dawali ubrania i inne rzeczy. Przynosiłem je do domu.” 

Matka  Maksymiliana miała maszynę do szycia – robiła poprawki krawieckie w zamian za trochę zupy. „Pamiętam, że jak przynosiłem ziemniaki, to mama nawet obierki gotowała.”

Ojciec chłopca  chorował – zmarł na zapalenie płuc i  opon mózgowych. Gdy umarł, Maksymilian załadował jego ciało do skrzyni na kołach i sam zawiózł jego ciało na cmentarz przy Okopowej.

więcej o Maksymilianie: ucieczka

naglowek

Pogrzeby w getcie

Od jesieni 1940 roku do lipca 1942 roku w getcie warszawskim z głodu, zimna i chorób zmarło ok. 92 tysięcy osób.

Liczba umarłych w getcie warszawskim zaczęła lawinowo rosnąć, a rodziny nie miały pieniędzy, by pochować swoich bliskich. Zwłoki wynoszono więc nocą na ulicę i rano zabierali je pracownicy (m.in) przedsiębiorstwa pogrzebowego „Wieczność”, należącego do Mordechaja Pinkierta.

Trupy układano jedne na drugich w czarnych skrzyniach na kołach i wieziono na cmentarz przy ulicy Gęsiej (teraz Okopowej). Tam grzebano je w zbiorowych grobach, w większości nago lub owinięte papierem, bo odzież była potrzebna żywym.

Na fotografii powyżej chłopiec, niespełna trzynastoletni, pracujący na cmentarzu żydowskim przy ulicy Okopowej w Warszawie, wiezie ciało z kostnicy do pochówku, 19.09.1941. Autorem zdjęcia jest niemiecki sierżant Heinrich Joest, © United States Holocaust Memorial Museum, courtesy of Guenther Schwarberg

Ilustracja w tle:

Mały żebrak na chodniku w warszawskim getcie. Zdjęcie wykonane przez niemieckiego sierżanta Heinricha Joesta 19 września 1941 r. © United States Holocaust Memorial Museum, courtesy of Guenther Schwarberg

Rozdział 2

Ucieczka z getta

Ilustracja przedstawia widok na mur getta dzielący podwórko kamienicy przy placu Mirowskim 9 w Warszawie. Zdjęcie zrobiono 15 października 1941 r. © United States Holocaust Memorial Museum, courtesy of Irving Milchberg

Tramwaj do wolności

HELENA

Helena miała 15 lat gdy z 17-letnią siostrą Lolą i jej koleżanką Rózią postanowiły opuścić warszawskie getto i pojechać do rodziny, do Białej Podlaskiej. Mama odprowadziła dziewczynki na przystanek tramwaju, który jechał przez getto (na terenie getta tramwaj  się nie zatrzymywał, ale w tym miejscu zwalniał). 

„Wysiadłyśmy nie przy Dworcu Wschodnim, tylko przystanek wcześniej, bo byłyśmy wielkie konspiratorki. Od razu do mojej siostry podszedł jakiś szczeniak, żeby dała mu pieniądze, bo inaczej ją zadenuncjuje. To był taki trzynasto- może czternastolatek.” 

„Siostra z Rózią poszły na peron. Ja chwilę później – pociąg był już tak zapchany, że w ogóle nie było mowy, żeby do niego wsiąść. Następny pociąg był dopiero wieczorem, więc przez kilka godzin kręciłam się w okolicy. Przyjechałam szczęśliwie do Białej Podlaskiej. Przed szóstą rano przyszła po mnie siostra z koleżanką.”

W Białej Podlaskiej, okazało się, że w mieszkaniu ciotek mieszka dalsza rodzina i panuje bieda, więc dziewczyny od razy zaczęły szukać pracy.

więcej o Helenie: zagrożenie

naglowek

Most ze światła w miejscu kładki

Tramwaj przejeżdżał przez warszawskie getto ulicą Chłodną, nad którą biegła kładka nazywana „mostem”. Kładka łączyła dwie części dzielnicy zamkniętej, tzw. małe i duże getto. Dziś w tym miejscu, przy skrzyżowaniu ulic Żelaznej i Chłodnej, znajduje się instalacja „Kładka Pamięci” autorstwa Tomasza Leca. Najłatwiej zobaczyć ją po zmroku, kiedy jest kolorowo oświetlona.

Ilustracja w tle:

Kładka nad ulicą Chłodną w Warszawie łącząca małe getto (z prawej) z dużym. Widok od skrzyżowania z Żelazną. W tle widoczny kościół św. Karola Boromeusza. Fot.: zbiory Żydowskiego Instytutu Historycznego.

U wujka nie było dla mnie miejsca

MARIAN

Zimą 1941 roku 13-letni Marian i jego matka zachorowali na tyfus. „Gdy na początku grudnia wyszedłem ze szpitala mo­jej mamy już nie było wśród żywych.”

Zima 1941/42 była wyjątkowo mroźna, mimo to Marian ponownie zaczął chodzić na wieś po żywność. Przebywając poza gettem musiał być uważny i skoncentrowany, i to pomogło mu nie poddać się rozpaczy oraz odzyskać równowagę po śmierci matki. 

Chłopiec postanowił nie wracać do getta, zwłaszcza, że już wcześniej wieśniacy proponowali mu, żeby wiosną zgłosił się do pasienia krów. 

„W Dubecznie koło Włodawy nad Bugiem mieszkał mój wujek, więc postanowiłem udać się do niego. Mój niespodziewany przyjazd dla wujka i jego rodziny był niemiłym zaskoczeniem. W konsekwencji postanowiłem opuścić niegościnny dom”.

Marian znalazł w końcu pracę jako pastuch we wsi Kozaki oddalonej od Dubeczna około ośmiu kilometrów – pasł krowy a wieczorami pomagał obrządzać inwentarz. „Okazało się jednak, że łatwiej było mi udawać kogoś, kim nie byłem, gdy chodziłem na wieś po żywność i przebywałem u wieśniaka jedynie jedną noc.”

Marian cały czas żył w strachu (nie miał  żadnych dokumentów) i w każdej chwili ktoś mógł go zadenuncjować Niemcom. 

więcej o Marianie: zagrożenie

Ilustracja w tle:

Gospodarstwo rolne na peryferiach Kalisza w czasie okupacji (prawdopodobnie wieś Zawodzie, dziś dzielnica willowa miasta), kolorowa fotografia wykonana w latach 1942-43. © kolekcja Tomasza Kozyry, http://kalisz-info

Żyłam między straganami na Kercelaku

TAUBA

„Pewnego razu zaryzykowałam i udało mi się jakoś wyminąć żydowskiego policjanta, lecz natknęłam się na żandarma. Stanęłam twarzą do getta, wyglądało to tak jakbym chciała do niego wejść. Moja aryjska twarz zmyliła żandarma. Usłyszałam: rauss, du kleines Schwein! [wynocha, ty mała świnio!]. Poczułam kopniak w tyłek i …zos­tałam wykopana z getta.”

Pół roku Tauba wałęsała się po Warszawie, noce spędzała na strychach, a  w dzień jej domem było targowisko – Kercelak. Pomagała przy straganie z pieczywem i dostawała za to chleb, a czasem talerz zupy.

więcej o Taubie: zagrożenie

Kercelak

Bazar przy ulicy Okopowej (od jej skrzyżowania z Wolską i Chłodną, aż po Leszno) powstał w 1867 roku na gruncie Józefa Kercelego – stąd wzięła się nazwa Kercelak. Na placu wybrukowanym polnymi kamieniami stały w rzędach drewniane budy tworząc wąskie uliczki. Część  bazaru stanowił tzw. „ręczniak” gdzie  stali sprzedający, którzy nie mieli swoich straganów. Podczas oblężenia Warszawy w 1939 r. większość zabudowy Kercelaka spłonęła, ale handel  szybko został wznowiony. W sierpniu 1942 na Kercelaku działało 1550 straganów. Na bazarze oprócz żywności można było kupić  nielegalne towary – lekarstwa, wódkę, naftę a nawet broń i fałszywe dokumenty.

Targowisko przepełniali także szmuglerzy kupujący i sprzedający rzeczy z getta. Z Kercelaka, położonego blisko dzielnicy żydowskiej, przemycano za mury żywność.

Bazar został zlikwidowany przez władze niemieckie kilka miesięcy przed wybuchem Powstania Warszawskiego. Kupcy przenieśli się w pobliże placu Żelaznej Bramy. Targowisko pozostało tam do dzisiaj (obok Hali Mirowskiej), ale jest znacznie mniejsze.

Ilustracja w tle:

Znajdujące się poza gettem targowisko „Kercelak” w Warszawie, zdjęcie z 1939 lub 1940 r., © United States Holocaust Memorial Museum, courtesy of YIVO Institute for Jewish Research

Zobaczyłem normalne życie i nie chciałem już wrócić

HENOCH

Na krótko Henoch  trafił do  sierocińca w getcie. Dzieci przebywały  tam w dzień a na noc wracały do domu. „Podczas kolejnego wyjścia z sierocińca szedłem piwnicami spalonego domu i niespodziewanie znalazłem się na polskiej stronie. Gdy ujrzałem »normalne« życie, zdecydowałem się nie wrócić do getta.” 10-latek postanowił dostać się do Włodawy, gdzie miał przebywać jego ojciec.

więcej o Henochu: zagrożenie

Ilustracja w tle:

Widok po aryjskiej stronie Warszawy (poza gettem): kawiarnia i fryzjer przy ul. Złotej 8, rok 1940. Fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

Co się stało z moimi bliskimi?

SIMA „Buba”

Gdy 2 października 1942 r. Niemcy przystąpili do likwidacji getta w Ludwisinie rodzina Simy zdążyła uciec do getta w Nowym Dworze. „I choć wydawać by się mogło, że jedynym ratunkiem dla Żydów była ucieczka z getta, to jednak ich szansa na przeżycie po stronie aryjskiej była też niewielka. Większość nie chciała opuścić najbliższej rodziny i wolała umrzeć wraz z nimi.” 

18-latka wróciła na przemytniczy szlak – zaangażowano ją do szmuglowania złota. Gdy w listopadzie wracała do getta, ktoś ostrzegł ją, że zostało zlikwidowane. „Serce mi zamarło. Co się stało z moją matką, z rodzeństwem?”. 

więcej i Simie: zagrożenie

Ilustracja w tle:

Deportacja mieszkańców getta w Płońsku, ok. 50 km na północ od Ludwisina, do obozu zagłady. Fotografia ok. 1942 r., © United States Holocaust Memorial Museum, courtesy of Instytut Pamieci Narodowej

Na dworcu żandarm mnie ominął

MAKSYMILIAN

Piętnastoletni Maksymilian wydostał się z warszawskiego getta w przeddzień wybuchu powstania. Był już sam – matka i brat umarli lub znaleźli się w transporcie do Treblinki.„Miałem wielkie szczęście, bo gdybym nie wyszedł, już ze mną byłby koniec”.

Maksymilian nie miał gdzie się podziać, więc przenocował na Dworcu Wschodnim – miał „dobry wygląd” więc żandarm legitymujący podróżnych go ominął. 

Wyposażony przez ciotkę w Śródborowie  w 200 złotych pojechał do Kołbieli. Tam zaczął rozpytywać  ludzi o pracę.  „Nie wyglądałem jak Żyd i nie »żydłaczyłem«”.

Gdybym nie wyszedł, już ze mną byłby koniec

Fragment wspomnienia Maksymiliana czyta aktor Tomasz Kocuj

więcej o Maksymilianie: przetrwanie

Dobry i zły wygląd

Tzw. dobry wygląd (blond włosy, jasne oczy i karnacja) był jednym z warunków przetrwania po aryjskiej stronie. 

Podczas okupacji w Warszawie istniał czarny rynek usług poprawiających wygląd ukrywających się Żydów – farbowanie i prostowanie włosów, operacje plastyczne nosa, a także rekonstrukcja napletka u mężczyzn. Wśród osób żydowskiego pochodzenia posługujących się fałszywą tożsamością mężczyźni byli w mniejszości, w razie zatrzymania zdradzało ich obrzezanie. 

Zagrożeniem dla mieszkających po aryjskiej stronie Żydów mogło być także posługiwanie się zbyt dobrą, literacką polszczyzną, a nawet znajomość języka niemieckiego. „Dobry” wygląd nie wystarczał – zdradzić mógł niepewny krok, wylęknione spojrzenie, zgarbiona sylwetka. 

Obdarzeni „złym” wyglądem nie opuszczali mieszkań, byli chowani przed sąsiadami i osobami postronnymi. Ukrywając się wśród Polaków, musieli także ukrywać się przed Polakami. 

Ilustracja w tle:

Peron 4 dworca kolejowego Warszawa Wschodnia (Warschau Ost) w roku 1942. © https://fotopolska.eu

Obiecałam uciec w ostatniej chwili

EUGENIA

Po wybuchu wojny rodzina Eugenii przeniosła się z Łodzi na wieś do Dobromierza. Utrzymywali się z wyprzedawania dobytku a 15-latka pracowała w ogrodnictwie i przy żniwach. 

W 1941 roku na tyfus umarli jej dwaj młodsi bracia, a Gienia dowiedziawszy się od kolegów o masowych transportach Żydów do obozów zagłady prosiła rodziców by ukryli się na „aryjskich papierach”. Nie dali się przekonać nawet gdy we wrześniu 1942 roku przyszła kolej na deportacje Żydów z ich powiatu. 

Córka namawiała ich by razem zgłosili się się na roboty do Niemiec – byli jeszcze młodzi, mieli „dobry wygląd” i mówili dobrze po polsku. Bezskutecznie.

„Na początku września 1942 r. zostaliśmy wygnani ze wsi. Całą kolumną szliśmy na piechotę dziewiętnaście kilometrów do Włoszczowy. Obiecałam moim kolegom, że na pewno się urwę w ostatniej chwili z tej kolumny i przyjadę do ich rodziny do Częstochowy. Uciekłyśmy z moją moją kuzynką Emmą Koplewicz. Moi koledzy, bracia Bolek i Zygmunt Chmura należeli do Batalionów Chłopskich, ich matka przyjęła nas życzliwie; cała rodzina chciała, żebyśmy u nich zostały.”

Najmłodszy brat płakał, żeby go zabrać ze sobą… z nim nie przeżyłybyśmy

Fragment wspomnienia Eugenii pochodzi z nagrania w Visual History Archive USC Shoah Foundation

więcej o Eugenii: przetrwanie

Ilustracja w tle:

Żydzi z gminy Jędrzejów, sąsiadującej z gminą Włoszczowa, w drodze na stację kolejową, skąd zostali wywiezieni do obozu śmierci w Treblince, 16.09.1942. Opublikowano dzięki uprzejmości: andreovia.pl Archiwum Społeczne Historii Ziemi Jędrzejowskiej

Ojca i brata zabrali do obozu zagłady

JAN

Po wybuchu wojny Jan, razem z matką i dwoma braćmi, znalazł się we Lwowie. W lipcu 1941 r. Ukraińcy zabrali z mieszkania matkę i brata Rudolfa. 11-latek został pod opieką starszego brata – 26-letniego Alfreda. Obaj trafili do getta.

Gdy zaczął panować głód brat postanowił wysłać Jana do ojca, który pozostał w Krakowie. Chłopiec zamieszkał u swojej niani – Katarzyny Żołny. W 1942 roku jego ojciec został schwytany podczas akcji w krakowskim getcie i zginął w obozie zagłady. Taki sam los spotkał  Alfreda.

12-letni Jan został sam, bez środków do życia, na utrzymaniu niani.

Zabrali matkę i brata, mnie zostawili

Fragment wspomnienia Jana pochodzi z nagrania w Visual History Archive USC Shoah Foundation

więcej o Janie: zagrożenie

Ilustracja w tle:

Grupa Żydów wygnanych z domów przed wywiezieniem z getta krakowskiego do obozu śmierci, ok. 1941-42, © United States Holocaust Memorial Museum, courtesy of Archiwum Dokumentacji Mechanicznej

Szukali bagnetami, czy nie ma w wozie żydowskich dzieci

JERZY

Rodzina Jurka została przesiedlona z Błonia do warszawskiego getta. Ojcu udało się uciec, Jurek z matką zostali złapani przez Niemców i zawróceni do getta. Głód zmusił ich do szukania w śmietnikach obierek i skórek od chleba. 

Pewnego razu Jurek przeszukując śmieci oddalił się od matki i nie mógł jej znaleźć. Zauważył, że wieczorem Polacy wywożą z getta śmieci. „Zakopałem się  się w śmieciach i tak dojechałem do bramy getta. Nagle konie się zatrzymały, i Niemcy zaczęli szukać w wozach, czy tam nie ma żydowskich dzieci. Szukali przy pomocy bagnetów i karabinów. Miałem szczę­ście, że mnie nie znaleźli”.

Wyjechali z getta. W okolicach Błonia, w lesie, woźnica wyciągnął 7-latka ze śmieci i odjechał.

Nie było jedzenia i minimalnych warunków do życia

Fragment wspomnienia Jerzego czyta aktor Tomasz Kocuj

więcej o Jerzym: zagrożenie

Rozdział 3

Zagrożenie życia

Na zdjęciu Karl Ehrlich, komendant łódzkiego obozu koncentracyjnego dla dzieci (6-16 lat) i jego więźniowie, 1942-45 r. Fot. United States Holocaust Memorial Museum, courtesy of Instytut Pamieci Narodowej

Wygarnęli wszystkich z pociągu

HELENA

Szukając pracy w Białej Podlaskiej Helena dowiedziała się, że w pobliskiej wsi ktoś szuka dziewczyny do pasienia krowy. „Mimo, że im samym było bardzo ciężko, przyjęli mnie do siebie, bo wiedzieli, że jestem Żydówką i nie mam wyj­ścia. Oni zresztą szukali pomocników wśród Żydów, bo nikt inny by się na takie marne warunki nie zgodził. Miałam u nich utrzymanie, czyli dwa razy dziennie sporą porcję ziemniaków i kubek odciąganego mleka. Gospodyni robiła z mleka sery i masło, które sprzedawała i które sami jedli. Ja tego nie dostawałam.”

Dziewczynka była bardzo słaba, nie miała sił by wyciągać wodę ze studni dla krowy. Na pastwisku spotkała starszego człowieka, który widząc, że 15-latka nie daje sobie rady i zabrał ją do domu swojej córki. Gospodyni wychodziła rano do pracy na cały dzień, a Helenka nosiła węgiel, drewno i wodę, sprzątała i wyprawiała dzieci do szkoły. Nadal spała na podłodze, ale już nie na glinie, tylko na sienniku. 

„Nawet się trochę odżywiłam, zrobiłam się podobna do ludzi, ale w dalszym ciągu nie miałam się w co ubrać, dosłownie nie miałam w czym chodzić.”  I tak  Helena przeżyła do września 1942 roku. Gdy Niemcy zaczęli wywozić Żydów z Białej gospodarze kazali jej odejść. Nie mogli dłużej trzymać Heleny, bo sąsiedzi wiedzieli, że jest Żydówką. Wieczorem gospodarz ukrył ją w kopcu słomy a rano dał 100 zł i kazał odejść. 

„Nie miałam wy­raźnie semickich rysów, więc na szczęście nikt mnie nie rozpoznał i jakoś doszłam na dworzec. Wsiadłam do pociągu do Warszawy. Gdy dojechałam był już wieczór, zostałam na dworcu ponieważ zbliżała się godzina policyjna, a ja nie mia­łam dokąd iść. Mogłam pojechać tylko do getta, ale o tej godzinie nie kur­sował już żaden tramwaj”.

Siedziała na dworcu kiedy zjawił się niemiecki patrol i zaczął sprawdzać dokumenty. Za radą życzliwej kobiety Helenka ukryła się w ubikacji na peronie. Rano licząc na pomoc poszła do dozorcy domu, w którym mieszkała przed wojną. „Dozorca, jego żona i syn udawali, że mnie nie poznają, w każdym razie przegnali mnie.” 

Helena wróciła na dworzec i wsiadła do pociągu do Łukowa gdzie mieszkała rodzina znajomych z Białej. Trafiła na łapankę ludzi na roboty do Niemiec. „Zostałam złapana. Już nas zgarnęli. Tam był taki folksdojcz w wysokich butach i kilku polskich policjantów. Nawet polskie dzieci łapali na roboty do Niemiec. Wygarnęli nas z tego pociągu na najbliższej stacji i zaprowa­dzili do jakiegoś budynku, a potem wywieźli ciężarowym samochodem do Lublina, do obozu”. 

Słyszałam ten krzyk „mame, mame” – ja tego do końca życia nie zapomnę

Fragment wspomnienia Heleny pochodzi z nagrania w Visual History Archive USC Shoah Foundation

więcej o Helenie: przetrwanie

Ilustracja w tle:

Pasażerowie podmiejskiej Warszawskiej Kolei Dojazdowej wyganiani z wagonu przez żandarmów, ok. 1940 r., © United States Holocaust Memorial Museum, courtesy of Instytut Pamieci Narodowej

Zeskoczyłem z wozu i ukryłem się w stogu siana

MARIAN

Udając polskiego katolickiego chłopca Marian najął się do pasienia krów w ukraińskiej wsi Kozaki. Przebywał tam jednak tylko jedną noc bo wieśniak domyślił się, że chłopiec nie jest tym za kogo się podaje i groził, że na postronku zaprowadzi go do Niemców. Marian chodził od wioski do wioski w poszukiwaniu służby. W końcu trafił ponownie do ukraińskiej wsi Sokoły i zatrudnił się u sołtysa Franiuka.

Na pastwisku rozmawiał z miejscowymi chłopakami po ukraińsku i starał się do nich upodobnić. Jesienią 1942 r. Niemcy  nakazali sołtysom okolicznych wsi podstawić furmanki do transportu Żydów z pobliskiego miasteczka. Franiuk, który zdawał sobie sprawę, że Marian jest Żydem, powiedział chłopcu, że musi odejść. Odradził mu także zbliżanie się do miasteczka. 

„Ponownie znalazłem się w domu mego wujka, gdzie w izbie kuchennej zebrali się wszyscy, łącznie z sąsiadami. Na mój widok ciocia zawołała: »Po co tu przyszedłeś? Jutro rano wszyscy udajemy się do Sobiboru«”. Marian spędził noc w domu wujka, a rano wrócił do Franiuka. Ale ten bał się zatrzymać chłopca – dał mu kawałek chleba i kazał odejść. 

Wieczorem poprzedzającym wysiedlenie, w miasteczku Komarówka, zatrzymał go żydowski policjant i zamknął w szopie. Rano podjechały furmanki i 14-latek zdał sobie sprawę, że jedzie na śmierć. 

„Policjanci pilnowali porządku, natomiast żołnierze z karabinami w rę­ku uważali, żeby nikt nie uciekł. Mimo to bezustannie myślałem o ucieczce. Pod wieczór fur­manki wjechały do dużej wsi. Zeskoczyłem z wozu i pobiegłem do zabudowań gospodarczych stojących po drugiej stronie drogi. Stamtąd na łąkę do stogu siana”.  

Rano Marian opuścił kryjówkę i poszedł w stronę torów. Tam spotkał kolejarza, który zaoferował mu pracę w swoim gospodarstwie. „Podczas długich zimowych wieczorów miałem możność czytania książek, a przede wszystkim czytałem i uczyłem się na pamięć ca­łych ustępów katechizmu. Zdawałem sobie sprawę, że jeden  nieodpo­wiedni gest, jedno niewlaściwe słowo może spowodować klęskę. Dlatego starałem się wmówić sobie, że jestem tym, za kogo się pod­awałem”. 

Po pół roku  Marian  przeniósł się do bogatszego chlebodawcy Jana Siedleckiego. Gospodarz zaczął go źle traktować, wymyślać mu i ubliżać. Jego żona wygadała się, że mąż z kolegą zamierzają zwabić chłopca do lasu, ściągnąć mu spodnie i sprawdzić czy jest obrzezany. Jeżeli okażę się, że jest Żydem zwiążą  go i odstawią na posterunek policji. Zanim Siedlecki zrealizował swój zamiar Marian zdążył uciec.

W styczniu 1944 r. 16-latek znalazł pracę  w gospodarstwie Albina w okolicy Radzynia. Miał nadzieję, że jest już bezpieczny. „Pech chciał, że zanim otrzymałem kenkartę, przyszli partyzanci. Rozsiedli się na krzesłach i zaczęli wypytywać o członków rodzi­ny, różne sprawy gospodarcze, a następnie wskazując na mnie: »A ten chło­piec?« To jest mój służący – odpowiada gospodarz. Wtedy jeden z tych ni­by to partyzantów powiedział: »To Żyd!« A do mnie: »Chodź z nami na dwór! Sprawdzimy, jeżeli się okaże, że jesteś Żydem, to widzisz?« Wskazał na lufę karabinu. Jakkolwiek Albin nie wie­dział o moim prawdziwym pochodzeniu, żeby uniknąć zamieszania, stanął w mojej obronie.”

Ja nie pójdę do Sobiboru!

Fragment wspomnienia Mariana czyta aktor Tomasz Kocuj

więcej o Marianie: przetrwanie

Widząc bawiące się dzieci, nie strzelili

TAUBA

„Po Kercelaku [warszawskim targowisku – red.] kręcił się umundurowany Niemiec, polujący na żydowskie dzieci. Pewnego dnia ktoś go zawołał i pokazał „mój” stragan. Właści­cielka szepnęła: uciekaj stąd… Pobiegłam i wmieszałam się w tłum. Niemiec dogonił mnie i uderzył pałką w kręgosłup. Do tej pory odczuwam tego skutki ”. 

Po tym zdarzeniu Tauba nie wróciła już na Kercelak, tułała się po mieście. Pewnego dnia spotkała o dwa lata starszą koleżankę, która uciekła z domu. „Uzupełniałyśmy się: ona miała pieniądze i znajomość religii katolickiej (nauczyła mnie pacierza i innych mod­litw), ja natomiast miałam niebieskie oczy, włosy blond i zadarty nos. Koleżanka miała semickie rysy.”

Dziewczyny postanowiły opuścić Warszawę. Znalazły się wieczorem w Mińsku Mazowieckim i przenocowały w ubogim domku przy torach. Opuściwszy życzliwą rodzinę koleżanki rozdzieliły się uważając, że łatwiej im będzie oddzielnie znaleźć schronienie. Tauba zapukała do domu przy ul. Legionów 10. 

Bartczakowie, którzy przyjęli ją do siebie, współpracowali z księdzem, który przyprowadzał na krótkie przechowanie Żydów. Dziewięcioletni chłopiec ukrywał się dłużej niż pozostali protegowani księdza. Pewnego dnia, gdy Jona bawiła się z nim, córeczką gospodarzy i jej kuzynem, dom otoczyli niemieccy żandarmi. Dziewięciolatek natychmiast ukrył się pod łóżkiem. „Nie tracąc przytomności umysłu zaczęłam na tym właśnie łóżku, skakać wraz z dziećmi. Żandarmi wpadli z karabinami gotowymi do strzału. Widząc bawiące się i skaczące dzieci, wycofali się.”

więcej o Taubie: przetrwanie

Ilustracja w tle:

Dzieci bawiące się na ulicy Krochmalnej w warszawskim getcie, czerwiec-wrzesień 1940, źródło nieznane, w zbiorach United States Holocaust Memorial Museum

Zostawiłem krowy na pastwisku i uciekłem

HENOCH

Po ucieczce z getta Henoch dotarł do krewnych we Włodawie, ale nie znalazł tam ojca, jak się spodziewał. „W miasteczku życie jeszcze toczyło się »normalnie«, ale rodzina żyła w nędzy, dokuczał głód i chłód. Żyli w nadziei przedostania się na rosyjską stronę (Włodawa znajdowała się tuż przy granicy Związku Radzieckiego). Ojciec podobno pojechał do Warszawy, ponieważ otrzymał wiadomość, że moja mama umarła z głodu w getcie.  Zareagowałem na to histerycznym płaczem i przez kilka godzin nie mogli mnie uspokoić. Do dziś nie wiem, kto mógł ojcu przekazać lub napisać taką wiadomość.”

„Wojna niemiecko-rosyjska przekreśliła moje i rodziny plany dostania się do Rosjan”. 11-letni już Henoch zachorował na tyfus, ale na pomoc medyczną nie mógł liczyć, bo Żydów nie przyjmowano do szpitali. Cudem ozdrowiały wyruszył w dalszą drogę.

W poszukiwaniu żywności podejmował się sezonowych prac gospodarczych w odwiedzanych wioskach. Czasem wracał do Włodawy w poszukiwaniu wiadomości od ojca i brata. Wiosną 1942 roku znalazł pracę we wsi w pobliżu Sławatycz nad Bugiem. Pasał krowy i pomagał w gospodarstwie. Zamężna córka gospodarzy okazała się volksdeutschką

„Musieli podejrzewać, że jestem Żydem, ponieważ pewnego razu usłyszałem rozmowę prowadzoną pomię­dzy matką a córką, z której wynikało, że córka chce mnie zgłosić do Gestapo, czemu matka sprzeciwiła się. Po tych faktach zostawiłem krowy na pastwisku i uciekłem o kilkanaście wiosek dalej.”

więcej o Henochu: po wojnie

Ilustracja w tle:

Wiejska droga 1939-45. Fot. domena publiczna, źródło Narodowe Archiwum Cyfrowe

Uratowała mnie podrobiona kennkarta

SIMA „Buba”

W ludwisińskim getcie panował głód. Sąsiad Simy ubłagał dziewczynę by na kolejną wyprawę po żywność zabrała jego córkę Bellę. „Starałam mu się wytłumaczyć, że to jest zły pomysł. Choć Bella była piękną dziewczyną, to wiedziałam, że łatwo jest rozpoznać z jej wyglądu Żydówkę.”

W drodze powrotnej szmuglerzy zostali zatrzymani przez patrol gestapowców z Nowego Dworu. Podczas przesłuchania jeden z nich rozpoznał w Belli Żydówkę. „Hitlerowiec z dzikim uśmiechem odciągnął ją od grupy na kilka kroków i bestialsko, na naszych oczach, rozstrzelał. Po jej zabiciu gestapowcy ponowili dochodzenie, kto z nas jest jeszcze Żydem. Na szczęście wszyscy zachowaliśmy zimną krew. Straciliśmy wszystkie towary, ale puszczono nas z życiem.”

Simy nie było w getcie gdy Niemcy wywieźli jego mieszkańców. Szukając schronienia zwróciła się do znajomych przemytników. „Prosiłam ich, aby dali mi schronienie na dwa, trzy dni. Zgodzili się, ale już pierwszej nocy podsłuchałam ich rozmowę, z której wynikało, że lepiej będzie donieść na gestapo o moim istnieniu niż zapłacić głową. Z trudem doczekałam ranka. O świcie, gdy moi gospodarze jeszcze spali, opuściłam ich dom i nigdy więcej tam nie wróciłam.”

Inni polscy znajomi znaleźli jej pracę u starszych ludzi.  Było jej u nich dobrze, ale potrzebowała pieniędzy na swoje potrzeby. Za zgodą gospodarzy znowu wyruszyła ze szmuglerami do „Reichu”. „Niestety, w drodze powrotnej przyłapał nas niemiecki patrol graniczny. Odebrano nam wszystkie towary, bito i kopano. Jeden z Niemców doskoczył do mnie, krzycząc: »Juden, Juden!«, a następnie zaczął mnie okładać kolbą karabinu. Pomimo niedawnych przeżyć, nie załamałam się. Krzyczałam na całe gardło: »Możesz mnie nawet zabić, ale ja jestem Polką!«. Wtedy podszedł do mego oprawcy drugi Niemiec i powiedział: »Co ty robisz, ja znam tę dziewczynę, ona na pewno nie jest Żydówką«. Oprawca splunął mi pod nogi i odszedł, a ten drugi kazał mi, abym szybko się stąd zabierała.” 

Simę odnalazła kuzynka Dora Śnieg, która miała „dobre” aryjskie dokumenty, dobry wygląd  i prawdziwych polskich przyjaciół i umieściła ją w majątku Franciszki i Jana Wójcickich w Dąbrówce Szlacheckiej, jako pomoc domową. „Do moich obowiązków należało wszystko to, co zleciła mi pani Wójcicka. Sprzątałam, gotowałam, doiłam krowy. Najważniejsze było to, że cała moja działalność przebiegała w ciepłej i przyjaznej atmosferze. Byłam bardzo wdzięczna moim gospodarzom. Uwolniona od codziennego napięcia i dramatycznych przeżyć miałam nadzieję, że pod tym dachem doczekam lepszych czasów. Z dnia na dzień byłam spokojniejsza. Pracowałam chętnie i z dużym zaangażowaniem.”  

Pewnego dnia w majątku zjawili się Niemcy, którzy szukali ukrywających się Żydów. „Niemcy sprawdzili moje dokumenty, wypytali o moją rodzinę itp. Mimo wielkiego napięcia, na każde pytanie odpowiadałam ze spokojem, a nawet z uśmiechem na twarzy. Nagle w czasie tego przesłuchania jeden z Niemców zapytał mnie: »A jakie jest twoje prawdziwe imię?«”.

więcej o Simie: przetrwanie

Ilustracja w tle:

Okładka przykładowej „kennkarty”, dokumentu tożsamości dla nie-niemieckich obywateli Generalnego Gubernatorstwa, którzy ukończyli 15 lat. Wydawano je od listopada 1939 r. do 1 kwietnia 1943 r. Były masowo fałszowane przez polskich urzędników zaangażowanych w ich wystawianie.

Żydowski policjant wyprowadzał mnie z getta

JAN

Gospodarze, u których niania Janka wynajmowała pokój bali się przechowywać Żyda i chłopiec musiał zamieszkać w getcie u znajomych rodziców. „Sam staram się zarobić na utrzymanie, handlując na ulicy papierosami. Udaje mi się przeżyć kilka akcji likwidacyj­nych dzięki pomocy żydowskiego policjanta, znajomego moich opiekunów, który na czas trwania akcji wyprowadzał mnie z getta. Po stronie aryjskiej koczuję i śpię na Plantach. Dokarmia mnie niania. Po zakończeniu akcji przekradam się z powrotem do getta.”

W połowie maja 1943 r. Niemcy przystępują do likwidacji krakowskiego getta. Zdolnych do pracy kierują do obozu w Płaszowie. Janek próbował dołączyć do prowadzonej tam kolumny, ale esesman lagą wygonił go z szeregu. Gdy chłopiec błąkał się po ulicach polski furman wciągnął go na wóz, zakrył stertą butów i wywiózł poza druty getta. 

więcej o Janie: przetrwanie

Żydowscy policjanci

Żydowska Służba Porządkowa (Judischer Ordnungdienst) została powołana przez gestapo tuż przed powstaniem gett. W odróżnieniu od policji granatowej ŻSP nie wchodziła w skład niemieckiej Policji Porządkowej (Ordnungspolizei), podlegała  jednak jej kontroli. Nadzór sprawował Komendant Policji Polskiej w Warszawie.

„Żydowscy policjanci”, tzw. odmani trzymali wartę przy bramach, eskortowali przesiedleńców, zajmowali się rekwizycją i walką ze szmuglem. Funkcjonariusze, zazwyczaj młodzi ochotnicy, nosili mundury lub odznaki i opaski. Byli uzbrojeni w pałki.

Służba była bezpłatna, ale dawała przywileje – zwolnienie od prac przymusowych i większe przydziały żywności oraz wielkie możliwości korupcji. Podczas akcji wysiedleńczych funkcjonariusze wyłapywali ukrywających się ludzi. Żydowscy policjanci podzieli los swoich rodaków – zostali wysłani do obozów lub zamordowani podczas likwidacji żydowskich dzielnic.

Żydowska policja stała się symbolem zdrady swojego narodu, choć w niektórych gettach wielu policjantów współpracowało z gettowym podziemiem np. w Wilnie i Nieświerzu. W Warszawie bojownicy Żydowskiej Organizacji Bojowej (ŻOB) dokonali zamachu komendanta Judischer Ordnungdienst Józefa Szeryńskiego i jego zastępcę Jakuba Lejkina. 

Ilustracja w tle:

Odprawa funkcjonariuszy warszawskiej policji żydowskiej (Jüdisches Ordnungsdienst) przed 1.03.1942, źródło: Centralna Biblioteka Judaistyczna

Skoczyłem jak kot na płot i uciekłem do lasu

JERZY

Po ucieczce z getta Jurek chodził po wsiach i żebrał. „Jednego razu żebrałem u jakiegoś człowieka, ten mnie nakarmił, a potem zamknął w komórce. Sam pojechał na Gestapo, aby mnie wydać (nie należy zapominać, że Niemcy płacili za każde wydane dziecko żydowskie). Na moje szczęście udało mi się uciec.” 

Jurek ukrywał się we wsiach w okolicach Puszczy Kampinoskiej. Postanowił przeprawić się promem na drugą stronę Wisły. Na drodze spotkał chłopa, który jechał na prom i poprosił o podwiezienie. 

„On się niby zgodził, ale zamiast do promu pojechał w kierunku leśniczówki, gdzie było Gestapo. Tam mnie zostawił i otrzymał nagrodę. Gestapowiec badał mnie na różne strony, a ja kłamałem, jak mogłem. Wreszcie kazał mi się rozebrać i zobaczył, że jestem obrzezany. Tak wydało się moje żydowskie pochodzenie. Zamknął mnie na całą noc w piwnicy. Rano zaprowadził na podwórko i nagle widzę, że wyciąga pistolet. Zrozumiałem, że chce mnie zastrzelić. Wtedy wdrapałem się jak kot na płot i uciekłem w kierunku lasów. Zaczęła się za mną pogoń, ale udało mi się uciec.”

Obiecałem ojcu nikomu nie przyznawać się, że jestem Żydem

Fragment wspomnienia Jerzego czyta aktor Tomasz Kocuj

więcej o Jerzym: przetrwanie

Rozdział 4

Sposób na przetrwanie

Na zdjęciu polskie robotnice pracujące w hotelu w Berlinie, 1943 r. Fot.: domena publiczna, źródło: Fundacja Polsko-Niemieckie Pojednanie (Stiftung Polnisch-Deutsche Aussöhnung)

Bezpiecznie poczułam się w pociągu do Niemiec

HELENA

Schwytana w łapance „na roboty” do Niemiec Helena trafiła do obozu przejściowego w Lublinie. Powiedziała tam, że nazywa się Helena Boguszewska i została zakwalifikowana do pracy w Niemczech. Nie miała zamiaru uciekać, nie miała dokąd. W kolejnym obozie przejściowym w Halle dostała przydział do pracy – miała pracować w piwiarni u starszych właścicieli. 

„Tam było mi nieźle. Czułam się bezpieczna. Właściwie bezpiecznie poczułam się już w pociągu do Niemiec. Jechałam tam z polską młodzieżą i nawet miałam, że tak powiem, powodzenie. Podróż się dłużyła, a ja tam wyróżniałam się trochę wśród tego towarzystwa. Pierwszy raz od wielu lat czułam się zupełnie normalnym człowiekiem. Pierwszy raz, właśnie w tym pociągu. Wcześniej bardzo się bałam, że mnie rozpoznają jako Żydówkę, chociaż moi gospodarze mówili, że wyglądam tak samo jak polskie dziecko, tylko muszę się nie bać, iść śmiało, bo jak będę wylękniona to mnie rozpoznają.”

W piwiarni Helena pracowała półtora roku, potem do 1944 roku była podkuchenną w restauracji przy teatrze. 

więcej o Helenie: po wojnie

Robotnicy przymusowi w Niemczech

 Z wybuchem II wojny światowej niemiecka gospodarka zaczęła odczuwać deficyt siły roboczej. Juz jesienią 1939 r.  na ziemiach włączonych do III Rzeszy zaczęły się wywózki Polaków na roboty do Niemiec.

Mimo szeroko zakrojonej akcji propagandowej (plakaty, artykuły w prasie kolaboracyjnej) Polacy nie byli skłonni dobrowolnie pracować w Rzeszy. Urzędy Pracy (Arbeitsamt) wysyłały więc imienne wezwania, nie stawienie się groziło konsekwencjami dla całej rodziny.

Organizowano także łapanki na roboty. W latach 1942-1944, tylko w Warszawie, ofiarami łapanek padało codziennie 400, a w niektórych dniach nawet kilka tysięcy osób.

Żydów nie wysyłano na roboty, niektórzy jednak (najczęściej kobiety) dobrowolnie zgłaszali się do pracy. Fałszywe dokumenty wystawione na polskie nazwisko i „dobry wygląd” były szansą na ocalenie.

Ilustracja w tle:

Niemiecki plakat propagandowy nakłaniający Polki do wyjazdu do Rzeszy, przedstawiający rzekomo polskie kobiety i dziewczęta w drodze „na roboty” w Niemczech. Fot.: domena publiczna, źródło: Fundacja Polsko-Niemieckie Pojednanie (Stiftung Polnisch-Deutsche Aussöhnung)

Powiedziałem w kościele, że potrzebna mi metryka

MARIAN

Marian modlił się rano i wieczorem, żegnał przed każdym posiłkiem, chodził w niedzielę do kościoła, ale nie miał dokumentu potwierdzającego, że jest Czesławem Pinkowskim, za którego się podawał.

Po pół roku, w marcu 1943 roku chłopak przeniósł się do bogatszego gospodarza – Jana Siedleckiego. Sypiał w pokoju matki chlebodawcy, która wieczorami opowiadała mu o ludziach ze wsi. 

Dzięki tym opowieściom, podając się za chłopaka, którego spotykał na pastwisku, Janka Czerwińskiego, udało mu się zdobyć nową tożsamość i „aryjskie papiery”. „Poszedłem do biura parafialnego i oświadczyłem kancelistce, że potrzebna mi jest metryka, podając »swoje« wszelkie dane. Wypisawszy metrykę posłała mnie do księdza po podpis i pieczątkę, a po zapłaceniu pięciu złotych stałem się posiadaczem oryginalnego dokumentu.”

Na podstawie metryki można już było wystąpić o kenkartę (dowód tożsamości wydawany przez władze okupacyjne). 

więcej o Marianie: po wojnie

Ilustracja w tle:

Przykładowa fałszywa metryka chrztu wystawiona w styczniu 1940 roku, © United States Holocaust Memorial Museum, courtesy of Yona Kunstler Nadelman

Dziecko, bądź cicho i ukrywaj się dalej

TAUBA

Tauba ukrywała się w Mińsku Mazowieckim u państwa Bartczaków. Mieli dwuipółletnie dziecko – Marysię. Byli właścicielami sklepu, pan Bartczak był strażakiem. „Prócz opieki nad dzieckiem do moich obowiązków należało sprzątanie i gotowanie, a więc roboty miałam w bród. Państwo Bartczakowie mieli bardzo bogato zaopatrzony sklep. Oni harowali w tym sklepie. Jadłam co chciałam i ile chciałam. Byłam więc syta.”

Tauba, która grała rolę polskiej dziewczynki musiała iść do spowiedzi. „Ksiądz, po wysłuchaniu mnie dał mi rozgrzeszenie mówiąc: »Dziecko, bądź cicho i ukrywaj się dalej«. Nigdy tych słów nie zapomnę. Dały mi one otuchę i siłę przetrwania.”

Bartczakowie przechowywali też w swoim domu innych Żydów, których przyprowadzał ksiądz. „Do kryjówki za szafą nosiłam jedzenie, wynosiłam nocniki itd. Nie zdradzałam swego pochodzenia. Dziewczyna chciała mi dać pięćdziesiąt marek za moje usługi. Nie przyjęłam. Spotkałam ją po wojnie na „żydowskich” wczasach w Bielawie, powiedziała mi, że oboje z bratem się uratowali.”

Hitlerowiec rozkładał przede mną swoje krwawe łupy

Fragment wspomnienia Tauby czyta aktorka Weronika Nockowska

więcej o Taubie: po wojnie

Ilustracja w tle:

Rynek w Mińsku Mazowieckim przed 1939 rokiem, © Narodowe Archiwum Cyfrowe

Sprzątałam, gotowałam, prałam

SIMA „Buba”

Siostrzenica pana Wójcickiego – Pola (Apolonia Gorzkowska), która działała w konspiracji  zdobyła dla Simy „aryjskie papiery”. (Na podstawie wystawionej przez księdza metryki powstała podrobiona kenkarta na nazwisko: Krystyna Budna). Dokumenty uratowały Simę, gdy w majątku pojawili się Niemcy, którzy szukali ukrywających  się Żydów. Nie chcąc narażać swoich opiekunów Sima postanowiła odejść. Znalazła pracę pomocy domowej u koleżanki Poli, w mieszkaniu państwa Rogozińskich przy ulicy Stanisławowskiej 5, na warszawskim Grochowie. Tam przebywała do upadku Powstania Warszawskiego.

„Było mi tu dobrze. Miałam swój maleńki pokoik i niezbyt wiele pracy. Rogozińscy większość czasu spędzali poza domem. Ja przez cały dzień pełniłam obowiązki gospodyni: prałam, sprzątałam, gotowałam, robiłam zakupy. Rogozińscy byli zadowoleni z mojej pracy i dawali mi wiele satysfakcji.”

Obok dobrych byli też ludzie źli i nienawistni

Fragment wspomnienia Simy czyta aktorka Dorota Liliental

więcej o Simie: po wojnie

Obrządzałem owce i krowę, rąbałem drewno

MAKSYMILIAN

Maksymilian wydostał się z getta w przeddzień wybuchu powstania, miał wtedy 15 lat. Nie miał dokąd pójść, noc pędził na Dworcu Wschodnim. Stamtąd pojechał do dziadków do Otwocka. „Pożegnałem się z nimi i poszedłem do kuzyna mego ojca, miał aptekę w Śródborowie. Za pieniądze od ciotki pojechałem do Kołbieli. Pytałem się, czy nie ma gdzieś jakiejś pracy dla mnie.

Skierowano go do pobliskiej wsi, do rodziny Wielgołaskich. Całe lato pasał krowy za ćwiartkę żyta, kartofli i dwie lniane koszule. „Chodziłem do kościoła, nauczyłem się pacierza, musiałem się nauczyć. Nawet był w okolicy wróg Żydów, być może wydawał Żydów, a mnie kupił garnitur. Dla mnie był to dobry, zupełnie obcy człowiek”.

Pewnego dnia, gdy gospodarzy nie było w domu, Maksymilian wszedł na strych nad oborą i znalazł tam mnóstwo metryk. Wybrał jedną z nich (to nazwisko nosi do dzisiaj) i na jej podstawie wyrobił sobie kenkartę. Potem pracował u wdowy we Władzinie – obrządzał owce i krowę, rąbał drewno, we dworze był świniarzem. Dobrze go traktowano, robił co kazali  i nie sprawiał kłopotów.

A ja się już cieszyłem, że będę prawdziwym człowiekiem

Fragment wspomnień Maksymiliana czyta aktor Tomasz Kocuj

więcej o Maksymilianie: po wojnie

Byłam salową w niemieckim szpitalu

EUGENIA

W Częstochowie Gienia, wraz z kuzynką Emmą Koplewicz, zatrzymała się w domu swoich polskich kolegów – Bolka i Zygmunta. „Bolek przyniósł dwa egzemplarze metryk z parafii Św. Józefa w Częstochowie. Ja wypełniłam formularz Emmy na nazwisko Rojska Stanisława, a ona mój. Odtąd nazywałam się Nowak Eugenia. Zniszczyłyśmy trochę nasze metryki i na drugi dzień zgłosiłyśmy się do Arbeitsamtu w Częstochowie.” 

17 września 1942 roku dziewczyny znalazły się we Wrocławiu w obozie przejściowym na Różance. Komendant wybrał 20 dziewcząt, które miały pracować jako pomoce domowe w niemieckich domach. „Emma została wybrana przez żonę doktora Oranta Oberschtateam­walta z Wrocławia. Ja przez jej matkę panią Srokę.”

„Nazwałam moją chlebodawczynię starą hitlerowską wiedźmą. Obraz Hitlera wisiał w sypia­lni nad jej łóżkiem. Znienawidziłam ją od pierwszej chwili. Chciałam od niej uciec, znalazłam okazję, ale mi się nie udało.Trafiłam więc do więzienia we Wrocławiu przy ulicy Krupniczej. Po miesiącu zwolniono mnie jednak. Siedziałam w celi Polek. Byłam tam najmłodsza i bardzo lubiana. Strażnik, który mnie wypuścił, bardzo się zdziwił, gdy ja, zamiast się cieszyć, płakałam z powodu mojego zwolnienia.”  

Gdy kolejnego pracodawcę aresztowało gestapo Genia zlękła się i uciekła. Chciała przedostać się do Szwajcarii, ale znów została aresztowana. „W kwietniu 1944 r. zostałam ponownie przywieziona do Wrocławia. Gestapo mnie przywi­tało jako starą recydywistkę. Powiedzieli, że jestem wariatką. Dostałam skierowanie do pracy w szpitalu Bethesda we Wrocławiu jako salowa. Przełożona diakonisa siostra Klara bardzo mnie polubiła. Byłam jedyną »Polką« w tym szpitalu.”

więcej o Eugenii: po wojnie

Ilustracja w tle:

Sala chorych w jednym z wrocławskich szpitali (ewangelicki szpital sióstr Boromeuszek, pod wezwaniem św. Jerzego), zdjęcie z lat 30. © https://fev.wroclaw.pl

Szmalcownicy mnie złapali, policjanci wypuścili

JAN

Po ucieczce z krakowskiego getta 13-letni Janek zdecydował się na wyjazd do Warszawy, gdzie ukrywał się jeszcze jego wujek Lolek – brat mamy. „Wkradam się do nocnego pociągu peł­nego szmuglerów (im ciaśniej, tym bezpieczniej), jadącego do Warszawy. Rano, po wyjściu z pociągu, łapią mnie szmalcownicy. Nic nie mam i nie mo­gę się wykupić. Odstawiają mnie na posterunek granatowej policji w Alejach Je­rozolimskich. Tam sprawdzają moje pochodzenie, ale wypuszczają mnie wolno, nakazując, abym się więcej nie pokazywał w tych okolicach.”

W Warszawie ukrywał się jeszcze brat jego mamy – wujek Lolek. „Odnajduję wujka, który załatwia mi fałszywą metrykę i legitymację szkolną. Mając te papiery, zaczynam życie po stronie aryjskiej, często zmie­niając miejsce zamieszkania. Dzięki pomocy znów znalazłem nowy adres i tam już doczekałem wybuchu Powstania Warszawskiego. Biorę w nim udział w drużynach zwalczających pożary.”

więcej o Janie: po wojnie

Szmalcownicy

Ukrywających się po aryjskiej stronie Żydów tropili i nękali szmalcownicy.  W czasie okupacji słowem „szmalec” zaczęto określać okup, finansowy lub rzeczowy, wymuszony na ukrywających się Żydach i pomagających im Polakach w zamian za odstąpienie od denuncjacji.

Pewną część szmalcowników stanowili zawodowi bandyci, pozostali reprezentowali wszystkie grupy społeczne: robotników, handlarzy, urzędników, uczniów średnich szkół. (Brytyjski historyk Gunnar Paulsson w książce „Utajone miasto” szacuje liczbę  szmalcowników w Warszawie na 3-4 tysiące osób).

Wiosną 1943 roku Polskie Państwo Podziemne wprowadziło karę śmierci za szmalcownictwo. Pod koniec roku wykonano kilka wyroków, jednak z reguły dotyczyły osób, które były konfidentami gestapo. 

Proceder szmalcownictwa funkcjonował tylko w dużych miastach, bowiem jego celem było systematyczne szantażowanie i grabienie ofiary, a nie jej wydanie Niemcom. Szmalcownicy obawiali się, że odprowadzając Żyda na posterunek policji czy żandarmerii zostaną ukarani za przywłaszczenie jego mienia, które „należało się„ III Rzeszy.   

Policja granatowa

Policja Polska Generalnego Gubernatorstwa (potocznie policja granatowa – od koloru mundurów) powołana rozkazem generalnego gubernatora Hansa Franka (17 grudnia 1939 r.) była całkowicie podporządkowana władzy okupacyjnej. 

Rekrutowała się z wcielonych przymusowo przedwojennych policjantów – za odmowę lub porzucenie służby groziła kara śmierci lub obóz koncentracyjny.

W latach 1940-44 służyło w niej łącznie ok.16-18  tys. osób. Dowództwo Armii Krajowej zabroniło rozbrajania policjantów (utratę broni  na służbie władza karała śmiercią), zwłaszcza, że wielu z nich (szacuje się, że ok.25-30 proc.) współpracowało z polskim podziemiem. Do 2020 roku piętnastu granatowych policjantów, którzy ratowali Żydów, zostało odznaczonych medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata  

Granatowi policjanci pilnowali gett, brali udział w deportacjach, łapankach, służyli w ochronie obozów pracy, brali udział w akcjach skierowanych przeciwko partyzantom. Asystowali przy egzekucjach a także brali w nich czynny udział (udokumentowano kilkanaście zbiorowych egzekucji na Polakach i Żydach dokonanych przez granatową policję).

Ilustracja w tle:

Polski policjant „granatowy” w asyście niemieckiego żandarma zatrzymuje żydowskiego mieszkańca krakowskiej dzielnicy Kazimierz. ©Wikipedia/Bundesarchiv

Za dnia byłem w lesie a nocą chodziłem do wsi

JERZY

Jerzy pracował jako parobek u kilku gospodarzy. Na służbie u folksdojcza miał wypadek – kierat połamał mu w kilku miejscach rękę. „Gospodyni położyła mnie na wóz i zawiozła do szpitala w Nowym Dworze.”

W szpitalu, kiedy rozebrano mnie do naga i położono na stole operacyj­nym, lekarz natychmiast zauważył, że jestem Żydem, i powiedział, że on mnie operować nie będzie. Folksdojczka zaczęła krzyczeć, że jest za mnie odpowiedzialna przed Gestapo, zapłaciła 156 marek 26 fenigów i zażądała wykonania operacji. Pomimo jej protestu nie zostałem zoperowany. Położono mnie w jakimś korytarzu, i tam zostałem ponad dobę. Na drugi dzień przyszedł inny lekarz, pan Żurowski, i dokonał amputacji ręki.”

Po nabraniu sił 10-latek musiał uciekać ze szpitala wyskakując z drugiego piętra, bo wszyscy wiedzieli, że jest Żydem. Pomógł mu znajomy chłop, który czekał pod oknem, a potem zawiózł do pracodawcy. Gospodyni nie był potrzebny parobek bez ręki i Jurek został bez dachu nad głową. Znalazł pomoc u kobiety z sąsiedniej wsi, która ukryła go w piwnicy pod podłogą. Gdy Niemcy wieś spalili, chłopiec poszedł do lasu. „W lesie przebywałem w ciągu dnia, a nocą wychodziłem, żeby ukraść coś do zjedzenia. To już było pod koniec wojny.”

więcej o Jerzym: po wojnie

Rozdział 5

Życie po wojnie

Na zdjęciu ruiny warszawskiego getta z widokiem na ocalały kościół św. Augustyna przy ul. Nowolipki. Fot. United States Holocaust Memorial Museum, courtesy of Israel Gutman

Nikogo już w Polsce nie znalazłam

HELENA

Pod koniec wojny Niemcy zabierali przymusowych robotników z prywatnych domów. Helena trafiła do obozu w Durrenbergu, w którym pracowali Polacy, Rosjanie, Ukraińcy, Francuzi i Holendrzy. Tam doczekała wyzwolenia. 

Do Warszawy Helena dotarła 5 sierpnia 1945 roku. „Nazajutrz zaczęłam szukać swojej rodziny, nikogo nie znalazłam, ale sama zarejestro­wałam się w Komitecie Żydowskim na ul.Targowej. Zwróciłam się również do Czerwonego Krzyża. Później, kilkakrotnie zgłaszałam się na Targową, ponieważ dostawałam tam paczki z artykułami spożywczymi i odzieżą. Wprawdzie używaną, ale w dobrym stanie.”

W Niemczech Helena poznała swojego przyszłego męża, Polaka, który wojnę spędził w niemieckiej niewoli. Wrócili razem do Polski, urodziło im się dwóch synów. Pani Helena wstąpiła do Stowarzyszenia „Dzieci Holocaustu” w Polsce, jej dzieci i wnuki znają jej historię. 

Ilustracja w tle:

Pracownice archiwum Polskiego Czerwonego Krzyża, w którym, między innymi, uratowani z Zagłady poszukiwali zaginionych bliskich. Fot. https://pck.pl

Pozostałem przy okupacyjnym nazwisku

MARIAN

W lutym 1944 r. Marian odebrał wreszcie upragnioną kenkartę – dowód tożsamości na polskie nazwisko. Wkrótce nie była już mu potrzebna, bo lipcu tego samego go roku tereny lubelszczyzny zostały wyzwolone spod władzy niemieckiej. 

Po wojnie zmienił rodowe nazwisko Finkielman na Domański, którym posługiwał się się podczas okupacji i na które wystawione były jego „aryjskie dokumenty”. Z zawodu był fotografem. Prowadził swój zakład m.in. w Dzierżoniowie. W kwietniu 1969 roku wyemigrował do Danii, rok póżniej przeniósł się do Toronto. O swoich wojennych losach napisał książkę „Moje drogi dzieciństwa 1939-1945”. 

Ilustracja w tle:

Okładki książkowych wydań wspomnień Mariana Domańskiego: po angielsku i polsku

Zarabiałam na życie moich dzieci niańcząc cudze

TAUBA

Tauba przebywała u pani Bartczakowej do stycznia 1946 roku. „Zgłosiłam się do Komitetu Żydowskiego, a oni zatrzymali mnie na noc. Odnalazła mnie tam pani Bartczakowa i zganiła. Miała rację. Odeszłam przecież od niej bez pożegnania, bez słowa podziękowania a przecież uratowała mi życie z narażeniem własnego i swojej rodziny. Wstydzę się mego zachowania, usprawiedliwia mnie (może trochę) fakt, że przeżycia zachwiały całkowicie moje poczucie bezpieczeństwa.”

Potem Tauba znalazła się w Łodzi, gdzie poznała Jerzyka Grynblata, który wraz z rodziną przeżył wojnę w Związku Radzieckim. Wkrótce młodzi wzięli ślub i urodziło im się dwoje dzieci. W 1957 roku rodzina wyjechała do Izraela, tam urodziła się druga córka. (W Izraelu Tauba zmieniła imię na Jona). Po śmierci męża w 1974 roku Jona została sama z trojgiem dzieci. Nie znała hebrajskiego. „Zarabiałam na życie moich dzieci niańcząc cudze. Jestem babką siedmiorga wnuków w wieku od 2 miesięcy do 22 lat.”

Ilustracja w tle:

Opiekunka dzieci z podopiecznymi w izraelskim kibucu. Fot. materiały prasowe wydawcy książki „Byliśmy przyszłością” Jael Neeman, Wydawnictwo Czarne, 2012.

Powiedziałam im w końcu, że jestem Żydówką

SIMA „Buba”

Sima przebywała u państwa Godlewskich do wyzwolenia. W grudniu 1944 r. ciężko zachorowała. „Była to noc wigilijna 1944 roku. Zamiast biesiady z dziećmi i rodzicami za świątecznym stołem, oboje spędzili tę noc ze mną w grójeckim szpitalu.” Pan Godlewski całymi dniami czuwał przy jej łóżku i opłacił koszty leczenia.

Po wyzwoleniu Warszawy Sima wyruszyła ze swoimi opiekunami do Warszawy. Po jej rodzinie nie pozostał żaden ślad, ale odnalazła kuzynkę Dorę Śnieg i znajomego z Jadwisina Joska Inwentarza. Postanowili razem wyjechać do Palestyny. 

„Wreszcie nadszedł ten dzień, gdy powiedziałam Godlewskim, że jestem Żydówką i zamierzam wraz ze swymi ocalałymi krewnymi wyjechać do Palestyny. Ku mojemu zaskoczeniu Godlewscy nie wykazali żadnego zdziwienia. Z uśmiechem na ustach wyznali, że moje pochodzenie było im znane od chwili, gdy przekroczyłam próg ich mieszkania. Nie chcieli mi o tym mówić, abym to ja nie przelękła się tym odkryciem i nie uciekła z ich domu. Ponadto Godlewski wyznał mi, że jego matka też jest Żydówką i że on przez całą okupację też ją ukrywał. Przeszła na katolicyzm, gdy poślubiła jego ojca.”

Spośród 300 żydowskich rodzin zamieszkałych przed wojną w Henrykowie przetrwało tylko osiem osób. W tym brat Simy – Cwi. 

W kwietniu 1946 roku 22-letnia Sima poślubiła lwowskiego Żyda Aleksandra Wassera, który był felczerem w Polskim Wojsku. Dzięki pomocy „Brichy”  udało im wyjechać do Niemiec. Sima podjęła tam naukę w liceum pielęgniarskim, Aleksander pracował w szpitalu. W 1948 roku urodził im się syn, a w maju 1949 r. przenieśli się do nowopowstałego Izraela. 

„Mój brat Cwi wyemigrował do USA i założył tam rodzinę. Za jego namową w 1958 r. przenieśliśmy się do Nowego Jorku. Zawsze bardzo chciałam być blisko niego. W Stanach nasze życie już się ustabilizowało. Stworzyliśmy tu dom dla naszych dzieci, syna Jacoba i córki Anne, oraz ukochanych wnucząt — Orly, Danielle, Moniki i Ryana.”

Bricha

Bricha (hebr. ucieczka) oznacza powojenną, nielegalną emigrację Żydów do Palestyny oraz nazwę organizacji, która tę emigrację organizowała.

Po zakończeniu wojny Żydzi, którzy ocaleli z Zagłady pragnęli opuścić Europę i zamieszkać we własnym państwie. Dzialalność Brichy obejmowała Żydów Europy Wschodnie znajdującej się w strefie wpływów Związku Radzieckiego.

Uchodźców przeprowadzano do Włoch i stamtąd drogą morską do Hajfy lub do obozów przejściowych Brichy w Austrii i na Węgrzech. 

Polski odział kierowany przez Icchaka Cukiermana zorganizował obozy przejściowe wzdłuż granicy z Czechosłowacją, które przygotowywały do życia w Palestynie.

Działacze Brichy w Polsce (Eliezer Lidowski i Aba Kowner) postawili sobie za cel uchronić przed wynarodowieniem osierocone  żydowskie dzieci i postanowili wywieźć je z Polski. Odbierano je z polskich zakładów wychowawczych i od rodzin, które ukrywały je podczas okupacji i przenoszono do żydowskich domów dziecka i dziecięcych kibuców prowadzonych przez partie i organizacje syjonistyczne.

We wrześniu 1946 roku w 173 ośrodkach przebywało 13 tys. dzieci, które stopniowo przemycano do Czechosłowacji.

Po pogromie kieleckim (4 lipca 1946) przyspieszono ewakuację dzieci z Polski. Szacuje się, że latem i jesienią 1946 r. miesięcznie opuszczało Polskę ok. 400 dzieci.  

Podczas największej powojenne fali emigracji  (1944-1947) wyjechało z kraju ok. 150 tysięcy polskich Żydów  – dwie trzecie całej populacji, która przeżyła Holocaust.

Ilustracja w tle:

Sima z mężem po wojnie. Fot. archiwum rodzinne

Ciągle nie mówiłem nikomu, że jestem Żydem

MAKSYMILIAN

Po wyzwoleniu Maksymilian pojechał do Łodzi i zarejestrował się w Komitecie Żydowskim. Tam poznał byłego wojskowego, który odstąpił mu pokój w drewniaku. Obok mieszkała dziewczyna, która po kilku latach została jego żoną. Wiedziała, że narzeczony jest Żydem – „Ona mnie z litości kochała. Była moją matką, moją żoną, wszystkim.”

Maksymilian (po wojnie Czesław) ukończył szkołę podstawową i szkołę muzyczną. Odsłużył wojsko, zamieszkał w Jeleniej Górze i został członkiem zespołu muzycznego. Grał na perkusji Polsce i za granicą. 

„Ale nikt nie wiedział, że jestem Żydem. Gdyby wiedzieli, to nie wiem, czyby mnie zaangażowali… Czułem, że jestem Żydem, tak szukałem bratniej duszy, ale byłem na aryjskich papierach. Nie chciałem spotkać się z Żydami… bo się bałem. Bałem się »przejść na swoje nazwisko«, ponieważ chodziłem do szkoły na aryjskich papierach i byłem w wojsku na aryjskich papierach i nawet nie wiedzieli, że jestem Żydem.”

Czesław przeżył z żoną 50 lat, urodził mu się syn, który o żydowski pochodzeniu dowiedział się od swojej matki. 

Centralny Komitet Żydów w Polsce

Centralny Komitet Żydów w Polsce (CKŻP), działający w latach 1944-1950 był politycznym przedstawicielstwem Żydów. Jego zadaniem było reprezentowanie Żydów wobec władz polskich oraz organizowanie  pomocy ocalałym z Zagłady. Fundusze CKŻP zapewniał Joint (żydowska organizacja charytatywna z USA).

W 1948-49 żydowscy komuniści zdominowali struktury CKŻP. Na ich wniosek w 1949 władze rozwiązały partie syjonistyczne, upaństwowiły lub zlikwidowały szkoły żydowskie, sanatoria, placówki zdrowia, teatry i spółdzielnie. Kongregacje religijne zostały podporządkowane CKŻP. Likwidację odrębności organizacyjnej ludności żydowskiej przypieczętowało połączenie się CKŻP z Żydowskim Towarzystwem Kultur, w wyniku którego powstało (w październiku 1950r.) istniejące do dzisiaj Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Żydów w Polsce. 

Ilustracja w tle:

Przykładowa „Karta Rejestracyjna Ocalałego z Zagłady” Centralnego Komitetu Żydów Polskich. Fot. Żydowski Instytut Historyczny

Zostałam nauczycielką i nie wyjechałam z Polski

EUGENIA

Wyzwolenie zastało Eugenię we Wrocławiu. W 1946 r., mając 20 lat, zrobiła kurs szkoły podstawowej. Rok później rozpoczęła studia przygotowawcze na wyższe uczelnie, a w 1949 r. wstąpiła na wydział polonistyczny. W zawodzie nauczycielki przepracowała 35 lat. „Równocześnie w latach 1960-63 ukończyłam szkołę położnych. Był mi potrzebny konkretny zawód, bo chciałam wyjechać za granicę. Niestety z powodu mojego męża nie doszło do tego. On był Polakiem-patriotą.”

Po śmierci Męża w 1983 roku Eugenia została sama – córki już przedtem wyjechały z Polski – starsza Celina w 1968 r. do USA. Młodsza Danuta w 1977 r. do Wiednia.

Szukałam rodziny, co było wielce ryzykownym krokiem

Fragment wspomnienia Eugenii pochodzi z nagrania w Visual History Archive USC Shoah Foundation

Ilustracja w tle:

Nauczyciele i uczniowie w klasie szkolnej w latach 50., Nowy Sącz. © htps://twojsacz.pl

Wycofali ofertę, gdy poznali żydowskie nazwisko mamy

JAN

W dniu swoich piętnastych urodzin, 27 stycznia 1945 roku, Janek przedostał się po zamarzniętej Wiśle na Pragę i zarejestrował w Centralnym Komitecie Żydów w Polsce. Trzy lata później pojechał do rodzinnego Krakowa szukać informacji o swoich bliskich. Ale ani w dawnej fabryce ojca ani w przedwojennym domu nikt nic nie wiedział o jego rodzinie.  

Janek przeżył wojnę jako Karpiński, po wyzwoleniu dość miał ukrywania swojej tożsamości i zmienił nazwisko na Jan Klapper-Karpiński. Nie afiszował się ze swoim pochodzeniem – czuł się zarówno Polakiem jak i Żydem.

Po ukończeniu szkoły średniej został wytypowany na studia do Moskwy. W 1956 r. ukończył Wydział Transportu Samochodowego i po powrocie do Polski znalazł pracę w PKS. 

Po trzech latach przeniósł się do Ministerstwa Handlu Zagranicznego, z którego został zwolniony w 1969 roku. Był to czas antysemickich czystek inspirowanych przez rząd Polski Ludowej. Otrzymał propozycję pracy w Polskim Związku Motorowym, ale gdy pracodawcy zorientowali się, że jest Żydem (w kwestionariuszu osobowym wpisał nazwisko panieńskie matki – Blausstein), wycofali swoją ofertę. Wtedy Jan Klapper-Karpiński postanowił na stałe wyjechać z Polski. Zamieszkał w Szwecji, gdzie potem sprowadził dorosłego syna. W 1976 roku otrzymał szwedzkie obywatelstwo i mógł nareszcie, z obcym paszportem, odwiedzić swój rodzinny kraj. 

Emigracja 1968 roku

W 1967 roku rozpoczęła się w Polsce  antyżydowska nagonka. Przyczyną była wygrana Izraela w wojnie sześciodniowej. Popierający państwa arabskie  Związek Radziecki potępił Izrael i zerwał  z nim stosunki  (9 czerwca 1967 r.). Tak samo postąpiła Polska i inne państwa bloku wschodniego.

Antyizraelska akcja propagandowa przerodziła się w kampanię antysemicką. I sekretarz rządzącej w Polsce partii PZPR Władysław Gomułka publicznie nazwał polskich Żydów „piątą kolumną” i stwierdził, że gdy będą chcieli wyjechać nikt ich nie będzie  zatrzymywać. W wojsku, partii i instytucjach państwowych przeprowadzono czystki – pracę traciły osoby, które miały żydowskie pochodzenie.

W marcu 1968 roku, w Warszawie,  wybuchły studenckie protesty przeciwko władzy. W PZPR  zwalczały się wtedy dwie frakcje. Zwolennicy Mieczysława Moczara tzw. „partyzanci” użyli studenckich demonstracji na Uniwersytecie Warszawskim (8 i 9 marca) do próby wewnętrznego przewrotu w kierownictwie. Wykorzystali wygodny pretekst, że w antyrządowych protestach  brali udział, między innymi, studenci o żydowskich korzeniach oraz dzieci przeciwników politycznych. Ogłosili, że protesty przeciwko polityce władzy są w istocie inspirowane przez wrogów Polski – imperialistycznych syjonistów i żydowskich komunistów. W całym kraju organizowano „spontaniczne, antysyjonistyczne” wiece i zebrania w zakładach pracy, których uczestnicy skandowali antysemickie hasła. 

W przemówieniu 19 marca 1968 r. Gomułka znów „namawiał” Żydów do wyjazdu proponując im emigracyjne paszporty. Złożenie wniosku o wyjazd oznaczało zrzeczenie się obywatelstwa polskiego. Wyjeżdżający nie otrzymywali paszportu, lecz tzw. dokument podróży, który był biletem w jedną stronę.

Emigracja 1968 roku miała szczególną strukturę społeczną – w grupie wyjeżdżających było osiem razy więcej studentów i osób z wyższym wykształceniem niż wynosiła  polska średnia. Polskę opuściło: blisko 500 nauczycieli akademickich, 200 dziennikarzy i redaktorów, 60 pracowników radia i telewizji, 100 artystów (w tym 23 aktorów  i reżyserów Teatru Żydowskiego z Idą Kamińską) oraz 26 filmowców. Wyjechali wyżsi urzędnicy administracji centralnej (560 osób) oraz 240 osób, które w Polsce otrzymywało renty specjalne za szczególne zasługi dla państwa polskiego. 

W wyniku antysemickiej kampanii 1968 r.wyjechało ok. 13 tysięcy  polskich Żydów, a zorganizowane życie żydowskie przestało istnieć. 

Ilustracja w tle:

Inspirowany przez władze państwowe antysemicki więc we Wrocławiu w 1968 roku. Fot. www.wroclaw.pl/go/

Pojechałem na Ziemie Odzyskane

HENOCH

„Po wyzwoleniu zacząłem już czuć się pewniej, bardziej wartościowy i potrzebny. Kolegowałem się ze swoimi rówieśnikami. Zacząłem zmieniać swoich chlebodawców i szukać pracy zarobkowej. Byłem analfabetą. Po wyzwoleniu zacząłem chodzić w Pisz­czacu do podstawowej szkoły wieczorowej”.

18-letni Henoch postanowił wyjechać na Ziemie Odzyskane.W biurze pośrednictwa pracy otrzymał bilet do Wrocławia i znalazł tam pracę w firmie budowlanej. Nadal jednak żył w strachu, że wyda się, że jest Żydem. Pewnego dnia spotkał na ulicy ludzi, którzy mówili po żydowsku. „Okazało się, że trafiłem na kaliszan znających moich rodziców. Wkrótce znalazł się również w Wałbrzychu mój wujek Abram Patt, a w Belgii moja ciotka, siostra ojca Regina Salomonowicz. Zacząłem nowe życie. Zostałem umieszczony w żydowskiej bursie, przyjęto mnie do szkoły organizowanej przez działające pod egidą Komitetu Żydowskiego Towarzystwo Szerzenia Pracy Zawodowej  we Wrocławiu.” 

W 1950 roku, niedługo przed egzaminami końcowymi,  Henoch podjął starania o wyjazd do Izraela. Został za to usunięty z żydowskiej bursy i znalazł się bez środków do życia i dachu nad głową. „Mając tak bogate doświadczenie życiowe z okresu Holokau­stu poradzenie sobie z nowymi problemami życiowymi nie nastręczało mi większych trudności”.

Nie myślałem, że mogą jeszcze żyć Żydzi po takim piekle

Fragment wspomnienia Henocha czyta aktor Sławomir Holland

„Żydowskie osiedle” na Ziemiach Odzyskanych

Utworzenie na Dolnym Śląsku „żydowskiego osiedla” zaproponowali byli więźniowie obozu Gross-Rosen i jego filii. Sześć tysięcy Żydów, którzy przeżyli zlokalizowane na Śląsku niemieckie obozy spontanicznie skupili się w komitetach w Wałbrzychu, Dzierżoniowie, Kłodzku, Legnicy, Pieszycach i Bielawie. Na Śląsku gromadzili się także ocalali z innych części Polski.

Nowo powstały Wojewódzki Komitet Żydów Dolnego Śląska (WKŻ) wystosował do władz memoriał w sprawie osiedlania się Żydów. Pomysł zyskał poparcie ministra Administracji Publicznej Edwarda Ochaba, władz Centralnego Komitetu Żydów Polskich (CKŻP) oraz Komitetu Organizacyjnego Żydów Polskich w Moskwie.

W pierwszym półroczu 1946 r. na Dolny Śląsk trafiło ok. 87 tysięcy żydowskich repatriantów ze Związku Radzieckiego. Czekały na nich poniemieckie mieszkania, fabryki i gospodarstwa rolne. Najwięcej osób rozlokowano we Wrocławiu, Dzierżoniowie, Wałbrzychu, Bielawie, Legnicy i Kłodzku. Na Ziemiach Zachodnich powstało największe, poza Łodzią i Górnym Śląskiem, skupisko Żydów, którzy przeżyli Holocaust.

Otwierano tam żydowskie instytucje: szkoły, domy dziecka, kluby sportowe, gazety, kibuce, spółdzielnie produkcyjne. We Wrocławiu działał Teatr Żydowski, w Wałbrzychu – Szpital Żydowski. Powstały kongregacje wyznaniowe, działały (dzięki nieoficjalnemu pozwoleniu polskich władz) międzynarodowe żydowskie organizacje przygotowujące nielegalną emigrację.

Po pogromie kieleckim ( 4 lipca 1946 r.) wsród ludności żydowskiej wybuchła panika, która spowodowała masową emigrację, a w konsekwencji
upadek żydowskiego życia na Ziemiach Odzyskanych.

Ilustracja w tle:

Na dachach pociągu jadącego na Ziemie Odzyskane jadą pasażerowie, którzy nie zmieścili się w środku. Ziemie Odzyskane – to tereny zachodnie i północne współczesnej Polski, które zgodnie z postanowieniami konferencji poczdamskiej (w 1945 r.) zostały przyznane Polsce. Fot. Forum

Przyjechali jacyś dwaj Żydzi i mnie zabrali

JERZY

Po wojnie Jurek został na wsi, nie przyznawał się, że jest Żydem, przystąpił nawet do Komunii Świętej. Latem pasł krowy a zimą gospodarze go wyrzucili bo był darmozjadem. Od 1946 roku przebywał w Wawrze koło Warszawy. 

„W 1948 r.przyjechali do Wawra jacyś dwaj Żydzi i chcieli mnie zabrać ze sobą. Wziąłem do ręki kilka kamieni i uciekłem na wysokie drzewo. Stamtąd zacząłem krzyczeć, że kto się do mnie zbliży, to go zabiję. Oni nie zrezygnowali i przyprowadzili milicjanta, który strzelił w powietrze. Wtedy się przeląkłem, zszedłem z drzewa, i złapali mnie jak zająca.”

„Zabrali mnie do bursy dla młodzieży żydowskiej na ulicę Jagiellońską 28. Tam też po raz pierwszy od tylu lat wykąpali mnie pachnącym mydłem, ogolili głowę na zero i ubrali w nowe ubranie i brązowe buty.”

Jeszcze tego samego dnia Jurek uciekł z powrotem na wieś. Ale gdy wieczorem szedł spać do obory i poczuł zapach gnoju, postanowił  wrócić do bursy. Wychowawca zabrał chłopca do jego rodzinnego Błonia – tam  poznał prawdę o swojej rodzinie: jak się nazywał, imiona sióstr i braci, i że jego mama i brat Dawid zostali zastrzeleni przez Niemców na szosie. Okazało się także, że siostra Fajga, która przeżyła wojnę w Rosji wyjechała za granicę.

Po kilku tygodniach w bursie Jurek trafił do Domu Dziecka w Helenówku pod Łodzią. Miał 14 lat i był analfabetą. Po skończeniu szkoły podstawowej, w ciągu dwóch lat Jerzy zrobił maturę i rozpoczął studia matematyczne. W 1960 r. otrzymał dyplom i rozpoczął pracę w Politechnice Łódzkiej.

„W 1962 r. postanowiłem wyjechać do Izraela. Ożeniłem się tam z przepiękną dziewczyną, którą poznałem będąc jeszcze w Polsce. Mamy dwoje dzieci: córkę i syna. Pracuję cały czas jako nauczyciel matematyki w gimnazjum technicznym.”

W Izraelu Jerzy zmienił imię na Joram. Długo odmawiał noszenia protezy  – w dzieciństwie nauczył się radzić sobie jedną ręką  i tak pozostało. Gdy po przyjeździe do Izraela opowiadał historię swojego dzieciństwa, nikt mu nie uwierzył. 

Żydowskie domy dziecka po wojnie

Organizowaniem opieki nad ocalałymi z Zagłady żydowskimi dziećmi zajmował się Wydział Opieki nad Dzieckiem przy Centralnym Komitecie Żydów w Polsce. Pierwszy dom dziecka powstał w Lublinie w latem 1944 roku. Przebywało w nim 140 dzieci.

W 1945 roku założono osiem domów (w Helenówku, Chorzowie, Bielsku, Zatrzebiu, Częstochowie, Krakowie i Przemyślu oraz  trzy ośrodki leczniczo-wychowawcze (w Rabce, Zakopanem i Szczyrku). Lącznie przebywa w nich ok. tysiąca dzieci.

Opieką w placówkach obejmowano sieroty oraz dzieci rodziców, którzy nie mieli środków na ich utrzymanie. W 1946 roku dla powracających ze Związku Radzieckiego dzieci repatriantów utworzono kolejne domy dziecka (w Śródborowie, Świdrze, Niemczy i Legnicy). W domach Komitetu, wychowawców obowiązywały wytyczne CKPŻ  – wychowanie w duchu socjalizmu i przywiązania do Polski. 

Organizacje syjonistyczne – Ichud, Ha-Szomer ha-Cair, He-Chaluc zakładały swoje domy, w których dzieci były przygotowywane do życia w Palestynie. Ok.10 tysięcy żydowskich dzieci wyjechało z Polski ramach Brichy (syjonistycznego programu nielegalnej emigracji przez Czechosłowację do Palestyny). 

W latach 1948-50 żydowskie domy dziecka były stopniowo likwidowane lub łączone z polskimi placówkami. 

Ilustracja w tle:

Ocalone żydowskie dzieci z Domu Dziecka w Śródborowie, 1945 (1947?) r. Fot. Julia Pirotte, Dział Dokumentacji Żydowskiego Instytutu Historycznego

Jerzy Frydman (1934- 2006)

Urodził się w Błoniu koło Warszawy, miał dwóch braci – Dawida i Josefa, i dwie siostry – Malkę i Fajgę. Matka (Pessa) i Dawid zostali zastrzeleni przez Niemców, Ojciec (Lejb) uciekł z getta – zginął rozstrzelany przez Niemców . Fajga, przeżyła wojnę w Rosji, po wojnie wyjechała z Polski. Los Malki jest nieznany. Całe wspomnienie Jerzego można przeczytać na stronie:

Tauba Zilberstein [Jona Grynblat] (ur. 1930)

Urodziła się w Warszawie, nie miała rodzeństwa. Gdy wybuchła wojna, ojciec – stolarz z zawodu – wyszedł w poszukiwaniu pracy i ślad po nim zaginął. Matka – w 1941 r. umarła z głodu w getcie. Całe wspomnienie Tauby można przeczytać na stronie:

Jan Klapper-Karpiński (1930-2021)

Urodził się w Krakowie, miał dwóch braci – przyrodniego Alfreda, ur. w 1915 roku i Rudolfa, ur. w 1921 roku. Ojciec (Adolf Klapper) przed wojną dyrektor handlowy w Zakładach Sodowych „Solvay,” w 1942 roku zginął w obozie zagłady.Taki sam los spotkał Alfreda. Matka, Stefanią Dalia (z domu Blaustein), podczas pobytu Lwowie, w lipcu 1941 r. zginęła razem z synem Rudolfem w pogromie, którego sprawcami byli niemieccy i ukraińscy żołnierze. Całe wspomnienie Jana można przeczytać na stronie:

Henoch Rafael Lisak (ur. 1930)

Urodził się w Kaliszu, jako syn Icka i Brandli z d. Dessauer. Miał brata. Po wojnie nie znalazł żadnych informacji gdzie i w jakich okolicznościach zginęli jego bliscy. Zagładę przeżyli – jego wujek Abram Patt i ciotka Regina Salomonowicz. Całe wspomnienie Henocha można przeczytać na stronie:

Maksymilian Ścisłocki [Czesław W.] (1928-2020)

Mieszkał w Warszawie, miał o 10 lat młodszego brata Marka. Ojciec, przed wojną przedstawiciel firmy Singer, zmarł w getcie. Losy matki i brata pozostały nieznane. Po wojnie nie wrócił do rodowego nazwiska. Obawiając się ujawnienia swojego pochodzenia wspomnienia podpisał „Czesław.W”. Całe wspomnienie Maksymiliana można przeczytać na stronie:

Marian Finkielman (1928-2012)

Urodził się w Otwocku. Jego ojciec zginął w dniu wybuchu wojny – 1 września 1939r. Matka zmarła w getcie na tyfus w 1941 r. Sześćdziesiąt lat po wojnie odnalazł w Izraelu rodzeństwo Cytrynów, w których domu w Otwocku mieszkał po śmierci rodziców. Całe wspomnienie Mariana można przeczytać na stronie:

Eugenia Magdziarz [z d. Weinstein] (1926-2019)

Urodziła się we wsi Dobromierz, miała czterech braci i dwie siostry. Najstarszy brat Szymek i Siostra Małgosia zginęli w łódzkim getcie. W 1941 r. na tyfus zmarli dwaj bracia – Heniek i Idek. Najstarsza siostra Lola, po powrocie ze Lwowa w 1941 r. ukrywała się u rodziny koło Miechowa. Zginęła w drodze do Wrocławia w 1942r. Rodzice Cyrla (z.d. Kotlewicz) i Zelik Weinsteinowie i najmłodszy brat Wiktor zginęli we wrześniu 1942 r., w prawdopodobnie w obozie zagłady w Treblince. Całe wspomnienie Eugenii można przeczytać na stronie:

Helena Antonowicz [z d. Judenlejb] (ur. 1926)

Urodziła się w Warszawie, w dzielnicy żydowskiej. Miała siostry: starszą o dwa lata Lolę, która przeżyła wojnę i młodszą o sześć lat Irkę. Rodzice – Bajla i Jakub ich najmłodsza córka – zginęli. Całe wspomnienie Heleny można przeczytać na stronie:

Sima Wasser [z d. Gleichgewicht] (ur. 1924)

Urodziła się w Henrykowie pod Warszawą. Po śmierci matki Chany wychowywała ją Ryfka – druga żona ojca. Sima miała czworo przyrodniego rodzeństwa, trzech braci: Cwi, Izaaka i Mathew oraz siostrę Pesię. Wojnę przeżył jedynie Cwi. Pozostali członkowie rodziny zginęli w obozie zagłady w Treblince. Całe wspomnienie Simy można przeczytać na stronie:

Ratowali się sami

autorzy: Anna Kołacińska-Gałązka i Jacek Gałązka
web developer: Marcin Bober
animacja i edycja specjalna: Aneta Pruchniak
Projekt zrealizowano dzięki wsparciu Fundacji im. Róży Luksemburg Przedstawicielstwo w Polsce
Zdjęcie użyte do animacji otwierające pochodzi z United States Holocaust Memorial Museum Photo Archives

Zapis Pamięci

internetowy zbiór wspomnień Dzieci Holocaustu
Archiwum im. prof. Jakuba Gutenbauma
https://zapispamieci.pl

Moi żydowscy rodzice…

wystawa wirtualna
„Moi żydowscy rodzice, moi polscy rodzice”
https://moirodzice.org.pl